piątek, 18 lipca 2014

Toda El

Toda El. Toda El.

Hebrajski jest niesamowity! Hebrajski jest rajski! Uczmy się hebrajskiego! To mój apel na dziś.

Bardzo podoba mi się zestawienie polskiego z hebrajskim w słowie TODA. Nie wiem, czy tak się robi, ale ja tak robię. Znaczenie polskie znamy- TO zostanie nam DAne. TO- DA. Powiedzmy to na głos i zauważmy pewność jaka bije z tych dwóch słów. TO- DA. Tak będzie. One hundred percent. W hebrajskim zaś oznacza to słowo wdzięczność. Za każdym razem, kiedy dziękuję Hashem po hebrajsku, ogłaszam jednocześnie po polsku, że to, za co dziękuję- Hashem mi da. Wierzę, że wiele w moim życiu się przez takie myślenie i postawę serca uwolniło. Sprawdzone to, moi Drodzy! Także dziękujmy, bo Hashem powołał nas do radości i wdzięczności! 

Jak wiemy, czasy są niespokojnie. Piszecie mi, że jestem w środku wojny, pytacie jak się czuję, w jednym z najniebezpieczniejszych krajów świata. Pojawiają się wzmianki o ewakuacji. 
Dziwi mnie to i nie dziwi jednocześnie. 
Wasze obawy są jak najbardziej zrozumiałe. Domyślam się, co pokazują w polskich mediach. Faktycznie, między Hamasem a Izraelem zaczęła się wojna. Faktycznie, codziennie rozbrzmiewają syreny alarmowe, z powodu wysyłanych na Izrael rakiet. Faktycznie, słyszę po kilka wybuchów dziennie. Faktycznie, instalując sobie w telefonie aplikację Red Alert Israel (którą obowiązkowo powinno zainstalować sobie całe grono dziennikarskie)- informacje o zrzucanych na Kraj rakietach tweetują o każdej godzinie. Faktycznie, gdyby nie system antyrakietowy jaki posiada Izrael, mieszkałabym teraz na polu bitwy. 
Jeszcze na lotnisku w Katowicach przeczytałyśmy z Matyldą wzmianki o napięciach w Gazie. 
Pierwszy alarm spotkał mnie tu już na lotnisku Ben Guriona, z tym, że nie byłam pewna co się właściwie dzieje. Było już bardzo późno, a ja zmęczyłam się podróżą.
Tel Aviv- "europejska" sodoma.. przywitała nas.. pustkami. Ulice pozostawały niezaludnione, nie dało się słyszeć ani jednego dźwięku muzyki, tym bardziej hucznej. Od naszego couchsurfingowego hosta- Elirana dowiedziałyśmy się, że miasto jest przejęte całą sytuacją. Ludzie nie są chętni na nocne zabawy, poza tym, jest to niebezpieczne (kilka dni później postawa ta uległa zmianie na przeciwległy biegun). Poza tym, rodziny dzwoniły do siebie, żeby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Mama Elirana bardzo chciała, żeby wrócił do rodzinnego domu. Możliwe, że po to, by go zobaczyć jeszcze przed ewentualnym powołaniem do służby na froncie.. Eliran nie wrócił. Wczoraj, kiedy gościłyśmy u niego drugi raz- dostał wezwanie. Przed samym zajściem zdążyłam dać mu Nowy Testament. Powiedział, że spróbuje przeczytać. Melancholijny i przez to nieco "mniej izraelski" Eliran nonszalancko podszedł do wezwania. Dziś w nocy czytam, że izraelskie grupy lądowe wkroczyły do Gazy i.. modlę się o niego.
Tel Aviv zdaje się powrócił jednak do swojego "normalnego" trybu. Izraelczycy plażują, grają w matkuta, śmieją się i bawią. Zastanawiam się, czy w przypadku alarmu- podczas pobytu na plaży- dobrym pomysłem byłoby wejście do morza. "Do morza? Nie wiem, może to i dobry pomysł"- słyszę w odpowiedzi od "doświadczonego" młodego żołnierza. "A co Ty byś zrobił?"- pytam. "Ja? Ja gdyby zawyły syreny nic bym nie zrobił. Siedziałbym tu, tak jak siedzę i teraz".
W Tel Avivie, wybuchy zdają się być dużo huczniejsze niż w Yad Hashmona, gdzie mieszkam na co dzień. Może dlatego, nieco bardziej się nimi przejęłam, bo wcześniej momenty alarmowe przypominały mi sceny z filmów, przy czym byłam jednocześnie nieco podekscytowanym obserwatorem, jak i bohaterem. Chociaż wiem, że dziwnie to może zabrzmieć.
Wiem, że Hashem uczy mnie zaufania do siebie i zachowania spokoju. Już pierwszego dnia w Yad Hashmona powiedziałam, że jestem panikarą. A teraz widzę, jak Bóg to zmienia. Oczywiście, sam moment wybuchów nie należy do najprzyjemniejszych- zawsze obawiałam się odgłosów petard i fajerwerków, a tutaj przecież mam do czynienia z rakietami. Ale mimo zmęczenia sytuacją wiem, że Izrael to moje miejsce. I wiem, że to ten czas. To właśnie teraz mam tutaj być. Wiem to. Czuję to. Wiedziałam to od pierwszego dnia. Nie chcę być ewakuowana. Nie chcę wracać do Polski. W sercu czuję SZALOM. W sercu czuję POKÓJ. I nie jest to zdecydowanie pokój gwarantowany przez świat. A PRAWDA JEST TAKA, że TO W SERCU rozgrywają NAJCIĘŻSZE i NAJWAŻNIEJSZE WALKI. W życiu każdego z nas. "Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie tam ma swoje źródło" (Księga Przypowieści 4, 23). Moje jak najbardziej tryska. Jestem żywa. Jestem szczęśliwa.

Kreślę więc na koniec TODA EL, bo mam za co dziękować.

Dziękuję Wam, za wsparcie. Bardzo, bardzo! I błogosławię Was z Izraela, gdzie wszystko się zaczęło.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz