niedziela, 27 lipca 2014

Szbt szlm

"Jeżeli powstrzymasz swoją drogę od bezczeszczenia szabatu, aby załatwić swoje sprawy w moim świętym dniu, i będziesz nazywał szabat rozkoszą, a dzień poświęcony Panu godnym czci, i uczcisz go nie odbywając w nim podróży, nie załatwiając swoich spraw i nie prowadząc pustej rozmowy,
Wtedy będziesz się rozkoszował Panem, a Ja sprawię, że wzniesiesz się ponad wyżyny ziemi, i nakarmię Cię dziedzictwem twojego ojca, Jakuba, bo usta Pana to przyrzekły." Iz 58, 13- 14

Szabat szalom Wam Kochani!

"Zafundowałam sobie" dzisiaj dzień wolny od pracy przez co zarobię mniej, nigdzie nie pojadę (bo od piątkowego popołudnia nie kursują już żadne autobusy a autostopem wiadomo dlaczego nie) i nikt nie przyjedzie do mnie (z tegoż samego powodu). Większość obiektów pozamykana. Szabat Kochani, szabat. I tu wstawiam taką historię. Wędrujemy sobie z moją kochaną Italianką do Abu Gosh, podziwiamy wzgórza Judei- widoki zachwycające- nasz moshav wyłaniający się z oddali... o czym marzy każda dziewczyna w takiej chwili? Oczywiście o tym, żeby sobie zrobić zdjęcie! I tu chwytamy za aparat i czekamy na ofiarę- przechodnia. Zjawił się. Ubrany na czarno- biało, z pejsikiem i meszkiem nad ustami. Byłam pewna, że się raczej nie zgodzi, ale chciałam "doświadczyć tego" na własnej skórze. Tak więc w pewnym momencie uśmiechnęłyśmy się do niego i spytałyśmy, czy może pstryknąć. Na drodze nie było nikogo innego. On- zmieszany rozejrzał się, rozłożył ręce, skinął głową na "nie" i powiedział tylko: szabat.

Wklejam naklejkę z Abu Gosh- z widokiem na Jerozolimę. Abu Gosh to głównie "arabskie" miasteczko. Historia miasteczka jest o tyle ciekawa, że primo jest ono pretendentem do bycia starożytnym Emaus (jako jedno z pięciu możliwych opcji- wiedzie tam antyczna droga do Jerusalem), secundo- mieszkańcy Abu Gosh ponoć w każdym konflikcie izraelsko- arabskim popierali Izrael. Dlatego teraz są błogosławieni. Powodzi im się całkiem dobrze.


Niestety, dla ortodoksów szabat to czas zakazów. Kilku chłopaków z mojego moshavu wybiera się co tydzień do synagogi. Jeden z nich uważa się za ortodoksa. Idąc do synagogi przekazał całą zawartość swoich kieszeni Polakowi (w Yad Hashmona jest tutaj nasza dwójka reprezentująca Polonię), gdyż on sam stwierdził, że nie może nic dźwigać w drodze do bajt knesetu. Aby nie zostać oskarżonym o przenoszenie Tory- biorąc ją w ręce tego dnia- trzeba otworzyć księgę i podnieść ją czytając. Należy więc bardzo się napracować, żeby zachować wszystkie reguły :)
Ale to jeszcze nic. Na lekcji hebrajskiego w Warszawie zasłyszałam porady pewnego rabina, który trudził się, jak rozwiązać sytuację, kiedy człowiek nagle umiera w szabat i ciało pozostaje w miejscu, w którym nie może długo tkwić. Nie można go przecież tak po prostu przenieść. Ów rabin polecił więc położyć na zmarłym malutkie dziecko- je przecież trzeba karmić i nosić. Takież to więc stosowano rozwiązania.

A ja się cieszę, że "Szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu" (Mk 2, 27)- jak powiedział mój rabbi Jeshua. Wzięłam błogosławieństwo tego dnia  i mam z tego radość ogromną! Nareszcie! Nareszcie odpowiednio ustawiłam sobie plan... wprawdzie wcześniej pracowałam tylko w piątki rano i w sobotę wieczorem ale jednak. Cały dzień wolny to cały dzień wolny. No to teraz oczekujmy owoców tejże decyzji :)

Tymczasem sobota minęła mi przemiło i aktywnie. Z moim międzynarodowym wolontariuszowym towarzystwem udaliśmy się do pobliskiego miasteczka- Newe Ilan- i wdrapaliśmy na szczyt wzgórza, z którego roztacza się panorama na Tel Aviv oraz na główną drogę prowadzącą z Tel Avivu do Jerozolimy. Powtórzyliśmy wyczyn wieczorem nie bojąc się dzikich zwierząt czyli babmich, dzików, hien i szakali. Nie spotkaliśmy żadnego przedstawiciela ww gatunków. Kilka dni wcześniej jednak w naszym moshavie zauważyliśmy... skorpiona! Był żółto- ciemny, całkiem mały. Jako jedyna głosowałam za ocaleniem jego życia. Hashem bardzo mnie tutaj zmienia- na wielu poziomach- w tym przypadku uczy mnie kochać całe stworzenie i nie bać się zarazków. A nie jest to łatwe dla osoby, która mieszka w Yad Hashmona i nie lubi kotów. Dzikich kotów. Niektóre dały się bardziej oswoić, mamy swoich ulubieńców- Nuni, Tomiego i Pepito- ale cała reszta ferajny także wie, że w piątki serwujemy branch i wtedy można liczyć na najlepsze jedzenie. Koty koczują zatem pod restauracją, wygrzewając się w słońcu i wznosząc swoje "modlitwy" ku górze wedle słów "Wszystko to oczekuje na ciebie, abyś im dał pokarm w swym czasie". Są to względnie "czyste" zwierzęta, ale dziwie się sobie bardzo, że akceptuję ich nonszalanckie przesiadywanie na moich kolanach. Przecież to istoty dzikie! I mają sierść! Śmierdzą! A weźmy pod uwagę fakt, że w związku z moim przeświadczeniem o fruwających w powietrzu zarazkach i bakteriach (co przecież jest prawdą) przywiozłam do Yad Hashmona w ramach asekuracji siebie samej podczas pracy- siedemnaście masek chirurgicznych. To, że żadna z nich nie została jeszcze użyta świadczy o dużym postępie w zakresie walki z moją mysofobią.

Tak więc, mieszkam w Yad Hashmona- jedynym moshavie w Izraelu, gdzie żyją wyłącznie Żydzi wierzący w Mesjasza Jeshuę. Już sam ten fakt, czyni nasze wzgórze wyjątkowym.
Do dzisiejszego postu załączam Wam fotorelację z miejsc, w których bywam praktycznie codziennie.
Krzewy winne! Uwielbiam! Cały Ogród Biblijny, który tutaj mamy jest owity w winogronowy płot. Naklejka przedstawia Bancy z Hondurasu i jej zamiłowanie do korzystania z darów natury takich rozmiarów, że pozowanie do zdjęcia nie miało znaczenia :)

Kręte ścieżki, bloki z białego kamienia i drewniane płoty otulone winogronami mogą zaprezentować Wam tutejszy klimat.Jest ciepło.
To jeszcze jeden z zakątków Biblijnego Ogrodu. To tutaj spotykam się z Hashem. A historia miejsca jest taka, że kiedy Yad Hashmona nie było jeszcze w pełni zbudowane, przychodził tu pewien wolontariusz z Finlandii, żeby rozmawiać z Bogiem. Po jakimś czasie wyjechał do swojego kraju, ale kiedy tu wrócił ku swojemu zdziwieniu ujrzał... wieżę- wzniesioną dokładnie w tym miejscu, w którym się wcześniej modlił.

A to moja codzienna droga do pracy. Muszę pokonać kilkadziesiąt kamiennych schodów. Po czym już na starcie jestem zmęczona :)

A tutaj baraczki w których sobie mieszkamy My- Ludzie ze wszystkich stron świata.
To tyle na dzisiaj, jadę dalej bo już późno


Kochani, dziękuję Wam za wszystkie superpozytywne komentarze, rozmowy i za Wasze praye! 

Hugs and blessings

piątek, 18 lipca 2014

Toda El

Toda El. Toda El.

Hebrajski jest niesamowity! Hebrajski jest rajski! Uczmy się hebrajskiego! To mój apel na dziś.

Bardzo podoba mi się zestawienie polskiego z hebrajskim w słowie TODA. Nie wiem, czy tak się robi, ale ja tak robię. Znaczenie polskie znamy- TO zostanie nam DAne. TO- DA. Powiedzmy to na głos i zauważmy pewność jaka bije z tych dwóch słów. TO- DA. Tak będzie. One hundred percent. W hebrajskim zaś oznacza to słowo wdzięczność. Za każdym razem, kiedy dziękuję Hashem po hebrajsku, ogłaszam jednocześnie po polsku, że to, za co dziękuję- Hashem mi da. Wierzę, że wiele w moim życiu się przez takie myślenie i postawę serca uwolniło. Sprawdzone to, moi Drodzy! Także dziękujmy, bo Hashem powołał nas do radości i wdzięczności! 

Jak wiemy, czasy są niespokojnie. Piszecie mi, że jestem w środku wojny, pytacie jak się czuję, w jednym z najniebezpieczniejszych krajów świata. Pojawiają się wzmianki o ewakuacji. 
Dziwi mnie to i nie dziwi jednocześnie. 
Wasze obawy są jak najbardziej zrozumiałe. Domyślam się, co pokazują w polskich mediach. Faktycznie, między Hamasem a Izraelem zaczęła się wojna. Faktycznie, codziennie rozbrzmiewają syreny alarmowe, z powodu wysyłanych na Izrael rakiet. Faktycznie, słyszę po kilka wybuchów dziennie. Faktycznie, instalując sobie w telefonie aplikację Red Alert Israel (którą obowiązkowo powinno zainstalować sobie całe grono dziennikarskie)- informacje o zrzucanych na Kraj rakietach tweetują o każdej godzinie. Faktycznie, gdyby nie system antyrakietowy jaki posiada Izrael, mieszkałabym teraz na polu bitwy. 
Jeszcze na lotnisku w Katowicach przeczytałyśmy z Matyldą wzmianki o napięciach w Gazie. 
Pierwszy alarm spotkał mnie tu już na lotnisku Ben Guriona, z tym, że nie byłam pewna co się właściwie dzieje. Było już bardzo późno, a ja zmęczyłam się podróżą.
Tel Aviv- "europejska" sodoma.. przywitała nas.. pustkami. Ulice pozostawały niezaludnione, nie dało się słyszeć ani jednego dźwięku muzyki, tym bardziej hucznej. Od naszego couchsurfingowego hosta- Elirana dowiedziałyśmy się, że miasto jest przejęte całą sytuacją. Ludzie nie są chętni na nocne zabawy, poza tym, jest to niebezpieczne (kilka dni później postawa ta uległa zmianie na przeciwległy biegun). Poza tym, rodziny dzwoniły do siebie, żeby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Mama Elirana bardzo chciała, żeby wrócił do rodzinnego domu. Możliwe, że po to, by go zobaczyć jeszcze przed ewentualnym powołaniem do służby na froncie.. Eliran nie wrócił. Wczoraj, kiedy gościłyśmy u niego drugi raz- dostał wezwanie. Przed samym zajściem zdążyłam dać mu Nowy Testament. Powiedział, że spróbuje przeczytać. Melancholijny i przez to nieco "mniej izraelski" Eliran nonszalancko podszedł do wezwania. Dziś w nocy czytam, że izraelskie grupy lądowe wkroczyły do Gazy i.. modlę się o niego.
Tel Aviv zdaje się powrócił jednak do swojego "normalnego" trybu. Izraelczycy plażują, grają w matkuta, śmieją się i bawią. Zastanawiam się, czy w przypadku alarmu- podczas pobytu na plaży- dobrym pomysłem byłoby wejście do morza. "Do morza? Nie wiem, może to i dobry pomysł"- słyszę w odpowiedzi od "doświadczonego" młodego żołnierza. "A co Ty byś zrobił?"- pytam. "Ja? Ja gdyby zawyły syreny nic bym nie zrobił. Siedziałbym tu, tak jak siedzę i teraz".
W Tel Avivie, wybuchy zdają się być dużo huczniejsze niż w Yad Hashmona, gdzie mieszkam na co dzień. Może dlatego, nieco bardziej się nimi przejęłam, bo wcześniej momenty alarmowe przypominały mi sceny z filmów, przy czym byłam jednocześnie nieco podekscytowanym obserwatorem, jak i bohaterem. Chociaż wiem, że dziwnie to może zabrzmieć.
Wiem, że Hashem uczy mnie zaufania do siebie i zachowania spokoju. Już pierwszego dnia w Yad Hashmona powiedziałam, że jestem panikarą. A teraz widzę, jak Bóg to zmienia. Oczywiście, sam moment wybuchów nie należy do najprzyjemniejszych- zawsze obawiałam się odgłosów petard i fajerwerków, a tutaj przecież mam do czynienia z rakietami. Ale mimo zmęczenia sytuacją wiem, że Izrael to moje miejsce. I wiem, że to ten czas. To właśnie teraz mam tutaj być. Wiem to. Czuję to. Wiedziałam to od pierwszego dnia. Nie chcę być ewakuowana. Nie chcę wracać do Polski. W sercu czuję SZALOM. W sercu czuję POKÓJ. I nie jest to zdecydowanie pokój gwarantowany przez świat. A PRAWDA JEST TAKA, że TO W SERCU rozgrywają NAJCIĘŻSZE i NAJWAŻNIEJSZE WALKI. W życiu każdego z nas. "Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie tam ma swoje źródło" (Księga Przypowieści 4, 23). Moje jak najbardziej tryska. Jestem żywa. Jestem szczęśliwa.

Kreślę więc na koniec TODA EL, bo mam za co dziękować.

Dziękuję Wam, za wsparcie. Bardzo, bardzo! I błogosławię Was z Izraela, gdzie wszystko się zaczęło.