Shalom.
No właśnie. Pokój. Po raz pierwszy od mojego przyjazdu
miałam nadzieję, że napięta
sytuacja się uspokoi. Armaty ucichną,
syreny ogłuchną. Na jakiś czas.
Podczas pierwszych dni nalotów Izraela na Gazę.. niebo
grzmiało. Przeszło wiele burz. Przynajmniej tak się nam- wolontariuszom na
początku wydawało. „Czy to zbiera się na burzę?”- się myślało. I się nie
dowierzało, że to nie były burze. Bo się
nie chciało, żeby to nie były one.
Mimo kilkudziesięciu kilometrów- dźwięki podnosiły się pod
samą Jerozolimę. Dźwięki z Gazy.
Bardzo współczuję tym Ludziom. Bardzo współczuję mieszkańcom
Gazy. Nie tylko ja- Żydzi z moshavu również. To nasi bracia z Abrahama,
położeni niestety, w beznadziejnej sytuacji.
Nie wiem co piszą i mówią media w Polsce, ale Izrael przed
każdym nalotem informuje mieszkańców danej dzielnicy o ataku. Zrzuca się ulotki
z informacjami. Wykonuje się telefony do
domów palestyńskich. Prosi o ich opuszczenie. Wyobrażam sobie, że nie jest to
łatwe. Nie jest łatwo zostawić cały swój dobytek i „tak jak się stoi” ruszyć
przed siebie. Mnie by pewnie łatwo nie było, chociaż przyzwyczajam się do tego,
że jestem pielgrzymem. A jednak Palestyńczycy z Gazy mają ową sytuację jeszcze
bardziej utrudnioną. „Opowiadają w telewizji o tym, że nawet jeśli chcą opuścić
domy- za rogiem stoi Hamas- i każe im „wracać na swoje miejsca””- dzieli się ze
mną przejęty sytuacją Izraelczyk z moshavu. To, że ugrupowaniu Hamas zależy na
jak największej liczbie ofiar po stronie palestyńskiej- wiemy. To, że owe
„statystyki” są najlepszą propagandą w medialnej walce z Izraelem- rozumiemy. O
tym, że tunele i miejsca z których wysyłane są rakiety to domy prywatne,
szpitale i przedszkola- też już zdążyliśmy się zorientować. O tym, że Hamas
pragnie śmierci- mówi on sam. Śmierci Żydów i swojej własnej w walce z nimi.
Słyszymy o tym, jak żywymi tarczami Hamasu są dzieci. No właśnie- słyszymy. Ja
SŁYSZĘ. „Przecież oni zupełnie swojego życia nie szanują- mówi mi młody
Izraelczyk, były sierżant armii izraelskiej- zamaskowani, z okrzykami radości-
w jednej ręce trzymają dziecko- w drugiej karabin”- dodaje. „Tak wiem, też o
tym słyszałam”- odpowiadam. „Ja to wszystko widziałem. Widziałem to na własne
oczy”. „I co zrobiłeś?”- spytałam dziecięco podekscytowana- usłyszałam ciszę.
Drugi raz już nie zadałam tego pytania. Nie miałam odwagi.
A co zrobiłbyś Ty?
Co my możemy zrobić?
Modlić się.
Tutaj, na ziemi, ciągle toczy się walka. Czasem z lenistwa i
przyzwyczajenia jej nie dostrzegamy.
Trzeba nam usłyszeć burzę albo kilka burz, żeby się zorientować. Dziś mi
się coś z pograniczna moralizatorstwa i
dydaktyki załączyło. Sorry. Nie lubię tego. ALE jest to walka o nas. O nasze
ŻYCIE. ŻYCIE WIECZNE.
(I tu przypomina mi się teraz nasze główne lodówkowe hasło z
czasów Wilsona z Sabinką- jak masz problem, to zadaj sobie pytanie- „Jakie to
ma znaczenie wobec Twojego życia wiecznego?”. Dobre to.)
A propos- żyję sobie jak wiecie w Yad Hashmona koło
Jerozolimy. Wzgórza, Judea, te klimaty. Moshavovi ludzie nazywają je jednak
Love Hashmona. I z tego co kojarzę, bynajmniej nie albo nie tylko ze względu na
ogólną szerokopojętą miłość do bliźniego. Sprawa tyczy się też rzecz jasna
relacji damsko- męskich. Dużo wolontariuszy= dużo ludzi w jednym czasie, w
jednym miejscu, razem.. w czasie wojny.. i tam w tym morzu Ona i On.
Ona- ciepła krew włoska- za pewne o smaku coca coli.
On- uparty i dumny Brazylijczyk żydowskiego pochodzenia,
przybyły do Izraela by zawzięcie kultywować judaizm, czyli religię afirmowanych
przodków.
Zakochali się.
Ona jednak nie była sama. Jej promiennie czarujące usposobienie
i płomiennie rozgorzałe serce zostały postawione przed wyborem. Kiedyś już o
czymś zadecydowała. Zdecydowała, by zaprosić JEGO. Jeszuę Mesjasza. Od tamtej
pory naprawdę ŻYŁA. Ale czy nowa miłość nazbyt jej w myślach serca nie zamąciła?
On bardzo się starał. Nalegał, wciąż pozdrawiał. Mówił, że
piękna.
Ona dylemat miała, póki całej sprawy znów ŻYCIU nie oddała.
Pozostała wierna swemu Zbawicielowi, postanowiła nie zbaczać z drogi.
On grandę wszczynał, Jeszuę przeklinał.
Ona pokój zachowała, bo wiedziała, że sama dobrze wybrała.
Jedno tylko kłucie w środku ją dręczyło, co będzie z tym chłopcem- co będzie-
kiedy miną. Wprawdzie o swoją przyszłość jak najlepiej mogła- zadbała- ale teraz i o jego starać się chciała.
Prosiła, modliła- a z nią przyjaciele. Podlewała ziarno- i
wyrosło zielę.
Bóg pobłogosławił - o co kołatała. Jego instrumentem okazać
się miała.
Dawno już
bowiem Zachariasz napisał: “And I will pour upon the
house of David, and upon the inhabitants of Jerusalem, the spirit of grace and
of supplications: and they shall look upon me whom they have pierced, and they
shall mourn for him, as one mourneth for [his] only [son], and shall be in
bitterness for him, as one that is in bitterness for [his] firstborn. ” (Zach 12,10).
Kogo
więc przebili- ten musiał mieć ciało. Co Biblia podaje- z tym dyskutować nie przystało.
I
tak się stać miało, że serce chłopaka na Światło przystało!!!! (!!!!)
Mądra
to była ta dziewczyna, w Love Hashmona- cud, miód, malina.
Takież
to są tego miejsca dzieje, gdzie pędzę swój żywot- niech WIATR mocno wieje!
<godzina
4:16, Nuni pozdrawia Was swoim pomrukiem z moich kolan>
Dzisiaj
Miasto Lwa. Dzisiaj znów Jerozolima. Jadę do Matyldy. Będzie nowa siła.
Tymczasem
naklejki z byłego już pobytu tam przesyłam.
Jerozolima, moja Jerozolima. Miałam dużo szczęścia, bo kiedy tam przybyłam Hanushka moja, Estonka kochana jako pierwsze miejsce właśnie to specjalne mi pokazać chciała. Miejsce, które Hashem pokazał Abrahamowi obietnicę dając, że to na co patrzy, będzie jego krajem.
A w zoomie takie to widoki się stamtąd roztaczają..
A ja czasem lubię też takie.. Matyldo przybywam!!
Lehitraot,